Jeden z najbardziej oryginalnych twórców kina europejskiego Roy Andersson powraca z nowym filmem, i w charakterystyczny dla siebie sposób snuje refleksję nad ludzkim życiem. Nad jego pięknem, okrucieństwem, blaskiem i banałem. Wykorzystuje do tego narzędzia, które tak dobrze są znane z jego poprzednich filmów, z „Trylogią absurdu” na czele – surrealizm, melancholię, humor, nonsens, pozostając w tym – co ważne – niezmiennie oryginalny.
Roy Andersson otrzymał za ten film m.in Srebrnego Lwa za reżyserię na ubiegłorocznym festiwalu w Wenecji.
Bunkier Hitlera, gabinet psychiatry, zniszczona wojną Kolonia, miejska ulica czy niepozorna ławka na wzgórzu. Przenosząc akcję swojego nowego filmu do tak różnych miejsc, Roy Andersson odważnie miesza ze sobą porządki – przeszłość ze współczesnością, jawę ze snem, surrealizm z prozą dnia codziennego.
Przez serię starannie zakomponowanych krótkich epizodów, z których zbudowany jest film, przeprowadza nas łagodny głos Narratorki, inspirowanej postacią Szeherezady z „Księgi tysiąca i jednej nocy”. Tym sposobem poznajemy przechodzącego kryzys wiary księdza, parę kochanków unoszących się nad miastem w rytm nastrojowej muzyki, tańczące na ulicy młode dziewczyny czy mężczyznę drżącego o swoje oszczędności. Na pozór nie łączy ich nic, ale czy aby na pewno?